Dziś gubię się w labiryncie wniosków
Stoję gdzieś po środku, moich bożków pytam gdzie mam iść
A na każdym rogu czyha potwór
Muszę dusić w zarodku cały strach i przed siebie dalej iść
Co dzień zaczynam to od początku
Walczę ze sobą w środku. mija kolejna noc, kolejny świt
I nie znam wyjścia z tego labiryntu
Ręce do modlitwy składam i krzyczę "panie, pozwól żyć!"
I zawsze chciałem czegoś więcej
Ale gdy upadłem moje serce w końcu pękło na pół
Nie ulało kropli krwi na szczęście
Ale na nieszczęście z pęknięcia wysypało cały lód
Ślizgam po nim się chcąc złapać szczęście
Pytam gdzie mogę wszędzie, czy chociaż widział je bóg?
Mapy nie mam, kompas mówi "nie chcę"
Została intuicja. ona jedyna popycha mnie w przód
Dziś gubię się w labiryncie wniosków
Stoję gdzieś po środku, moich bożków pytam gdzie mam iść
A na każdym rogu czyha potwór
Muszę dusić w zarodku cały strach i przed siebie dalej iść
Co dzień zaczynam to od początku
Walczę ze sobą w środku. mija kolejna noc, kolejny świt
I nie znam wyjścia z tego labiryntu
Ręce do modlitwy składam i krzyczę "panie, pozwól żyć!"
Biorę co mam i już nie chcę więcej
Wiem, że jednością jestem ze wszystkim co jest teraz i tu
Łzy rzeką życia gorącą jak serce
Płyną gdy uzewnętrznię moje szczęście mój smutek , strach i ból
Płynę razem z nią odpuszczam co przeszłe
Widzę coraz częściej, że wszędzie jest mego stwórcy ruch
Mapy nie trzeba i kompasu też nie
Została intuicja ona jedyna popycha mnie w przód
Daj mi być wyżej, wyżej, wyżej, wyżej, wyżej
Wyżej, wyżej, wyżej, lecieć do gwiazd
Daj mi być wyżej, wyżej, wyżej, wyżej, wyżej
Choć na jedną chwilę opuścić zależności świat